Gdyby ktoś w czerwcu 2015 roku
powiedział mi, że w rok uzbieram na mały samochodzik po przejściach – nie
uwierzyłabym. Tak samo jak w to, że równowartość takiego autka zostawiłabym w
stajni. W kasie stajni. Ile kosztuje jazda konna? Dużo. Bardzo dużo. Nie ma
takiej kwoty, której nie dałoby się wydać. Z tygodnia na tydzień wydajesz coraz
więcej w imię wspierania pasji dziecka, które ma w głębokim poważaniu
przelatujące niczym tiry na autostradzie złotóweczki. Czasem zamykam oczy i
widzę te buty, o których marzyłam cały sezon. Albo nowiuśkie jeansy, z tych
magicznych - podkreślające figurę, maskujące niedoskonałości. I torbę z Zara,
którą mają już wszystkie koleżanki a ja jeszcze nie.
A potem otwieram oczy i widzę:
kaski, buty do jazdy konnej, bryczesy, rękawiczki, kurtkę, kamizelkę, baciki.
Dla dziecka. I całą skrzynkę szczotek. Dla konia.
żródło: Pinterest.com
Co dla mnie? Satysfakcja.
Widziałam niedawno obrazek małej dziewczynki, kilkulatki, szczęśliwej z wygranej
na swoim kucyku – zdjęcie podpisane było mniej więcej „ten uśmiech – i nagle
zapominasz o wszystkich pieniądzach, które wydałeś”. I coś w tym jest. Jazda konna kosztuje nie tylko pieniądze.
Ale od początku. Najpierw niezbyt krótka
końska historia Filipa.
Wszystko zaczęło się dość
banalnie. Dziecko piszczało „na koniki, na koniki”. Mamusia znalazła ośrodek,
ani tani ani strasznie drogi. Za to z obłędną infrastrukturą, dużą stawką koni,
profesjonalną obsługą klienta i kilkoma instruktorkami. Pomyślałam sobie: ok,
idą wakacje, Młody ma za sobą ciężkie przeżycia w szkole - to mu dobrze zrobi.
Taka odskocznia. Nabierze pewności siebie. Nie chodzi tu o powierzchowną
pewność siebie, której Młodemu raczej nigdy nie brakowało. Łatwości
nawiązywania kontaktów, poczucia humoru, otwartości. Chodziło mi o pokazanie
dziecku, że jeśli czegoś pragnie, może to osiągnąć, tylko trzeba dać coś z
siebie. Popracować. Przyłożyć się. No i się zaczęło.
Dwa miesiące lonży. Intensywna
praca w siodle, żeby jak najszybciej trafić do zastępu. Żeby robić coś
fajniejszego, innego niż kręcenie się w kółko na sznurku. Po nieco ponad dwóch
miesiącach dziecko dopięło swego i poszedł w koński świat. Przepadł. Zaczęła
się jazda w zastępie. Zaraz potem zaczął galopować. Szło jak po masełku. Wciąż
się uczył. Instruktorki go poprawiały, korygowały. I nadszedł dzień, kiedy
patrząc z boku, doszłam do wniosku, że czegoś tu brakuje. Brakowało podnoszenia poprzeczki. Motywacji do pokonywania swoich
słabości. Wtedy wpadłam na genialny pomysł, żeby przenieść dziecko do nieco
bardziej zaawansowanej grupy. Pomysł był tak genialny, że doprowadził
wszystkich do łez. Włącznie ze mną. W grupie jeźdźców o większym doświadczeniu,
choć zbliżonych wiekiem, dziecko się w ogóle nie odnalazło. Zaczęły się fochy.
Nadszedł dzień, kiedy usłyszałam: „chciałbym sobie zrobić przerwę od jazdy
konnej”. Nie wierzyłam. Już zostawiłam tam pół tego autka, o którym pisałam na
wstępie. Mój czas i zaangażowanie bezcenne. Dałam dziecku 2 tygodnie do namysłu.
Wróciliśmy do stajni, ale tylko po to by znów przeżywać te same katusze. Byłam
bezradna.
Z jednej strony wiedziałam, że
nic tak Filipa nie cieszy jak jazda konna. Z drugiej, pomyślałam, że
przesadziłam w swej dzikiej rządzy udowodnienia 12 latkowi, że nie ma rzeczy
niemożliwych. I wtedy stał się cud. Był luty albo marzec 2016 roku. Beti (czyli
Pani ze sklepiku, klubowego ośrodka zawiadowania klientami) zaproponowała jazdę
indywidualną z konkretną instruktorką. I to był strzał w dziesiątkę! Tą
Instruktorką była Pani Asia. Tak zaczęła się na nowo przygoda z jeździectwem
dziecka, przygoda przyjaźni Instruktor-jeździec i mój całkiem nowy rozdział
wydawania pieniędzy.
Otóż, na jazdach indywidualnych, dziecko poczuło wreszcie sens. Nie
wiem gdzie go znalazł, pewnie na ziemi, bo ciągle lądował z konia głową w dół. We
dwoje zaczęli góry przenosić. Pani Asia wymyślała coraz to nowsze zadania
dla Młodego, traktowała go dość szorstko („później sobie popłaczesz, teraz
jeździmy”) ale tego dziecku było widocznie trzeba. Młody wziął się za siebie
jak nigdy. Wiedział, że Pani Asia w niego uwierzyła. Ja tylko przyglądałam się
z boku i oczom własnym nie wierzyłam do czego moje dziecko jest zdolne po
niespełna roku jazdy konnej. Nie mówię tu o aspektach technicznych, nad
tym można pracować całe życie. Mówię o odwadze, pewności siebie,
umiejętności podejmowania wyzwań. I tym pędzie do uczenia się nowych rzeczy.
Kilka miesięcy później, klub
zorganizował „zawody” dla szkółkowych dzieci. Nic nadzwyczajnego. Była to
przede wszystkim zabawa. Siodłanie koni na czas, zabawy w siodle a na koniec
przejazd. Kilka drągów, tu zakłusowanie, tam zagalopowanie. Największym
wyzwaniem była zgromadzona publiczność. Myślałam, że znam moje własne dziecko –
myliłam się. Spodziewałam się, że pomyli trasę przejazdu, sparaliżuje go strach
przed oceną innych dzieciaków i „tłumnie” zgromadzonej publiczności. Byłam w
błędzie. Dla tej chwili warto było przepuścić w stajni samochodzik z pełnym
bakiem. Przejazd Młodego sprawił, że
opadła mi szczęka. Nie tylko zresztą mnie. To był ten pierwszy raz, kiedy
Filip usłyszał od Pani Asi, że była z niego dumna. No i powiedzcie mi, że takie
chwile nie są warte każdych pieniędzy i poświęceń! I jeśli do tej pory
myślałam, że jazda konna kosztuje, to teraz zaczęłam wydawać jeszcze więcej!
Jazdy indywidualne kosztują więcej niż jazda w zastępie. W końcu
doszłam do wniosku, że może dzierżawa konia? Mieliśmy szczęście, że Pani Asia
mogła trenować Młodego na dzierżawionym hucule. Nieszczęście polegało na tym,
że dziecko zaniemogło na zdrowiu. Na tyle poważnie, że przez prawie dwa
miesiące był nieczynny dla świata. O dziwo, nie mogło przytrafić się nic
lepszego. Dzierżawa młodego konia nie była dla nas najlepszym rozwiązaniem,
choć nauczyła Filipa pokory. To zawsze plus. Wróciliśmy do jazd indywidualnych
z Panią Asią w klubie jeździeckim.
Później syneczek pojechał na obóz
jeździecki do Wolicy. Moje założenie
było takie, że mu tam trochę przytemperują apetyt na sukcesy. Bo od dnia, w
którym Pani Asia była z niego dumna po raz pierwszy, od czasu do czasu
przebąkiwał coś dzieciuszek o zawodach, konkursach. W Wolicy liczyłam na to, że
mu pokażą jak bardzo dużo pracy przed nim. Niestety. Wrócił z brązową odznaką,
co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że jego przeznaczeniem jest życie w
siodle a te sporadyczne momenty, kiedy nie ma nóg w strzemionach, będzie spędzał
na podium. Ciężka sprawa.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo musicie wiedzieć kochani rodzice, że w
dniu, w którym waszym dzieciom „zacznie wychodzić” ta cała jazda konna –
przepadliście. Przepadły wasze majątki, plany wakacyjne i remonty kuchni.
Blog ten pisany jest z perspektywy samotnej matki, jednej pensji i niepłaconych
alimentów. Ale czy jest coś więcej wartego niż duma z osiągnięć własnego
dziecka? Pamiętacie reklamę Samsunga z Lewandowskim, jak opowiadał o
poświęceniu rodziców? Jazda konna to nie piłka nożna. Kosztuje dużo większe
pieniądze. Jeśli dziecko chce coś osiągnąć, musi jeździć regularnie. 2 razy w
tygodniu na początku to minimum. Jasne, że można jeździć raz w tygodniu a nawet
w miesiącu, ale nie liczcie na postępy, nawet jeśli wasze dziecko jest wybitnie
utalentowane.
Póki co, Filip miał kilka przerw.
Głównie spowodowanych finansowym zaparciem. Ale odkąd zaczął odnosić
sukcesiątka (na sukcesy musi jeszcze naprawdę dużo pracować) rodzina nas
wspiera. Może nie są to stałe czy duże kwoty. Każdy grosz się liczy! Prócz
opłaty za jazdy, trzeba w pewnym momencie pomyśleć o bryczesach, butach albo
czapsach czy o własnym kasku. Na zakupy
zabiorę Was w przyszłym tygodniu – idą święta, idealna okazja na wydawanie
pieniędzy!
żródło: Pinterest
Nadejdzie też dzień, kiedy
przyjdzie wam się zastanowić co dalej. Jeśli dziecko chce spróbować startów w
zawodach, chce się uczyć, pogłębiać wiedzę – jaki powinien być następny krok po
jeździe rekreacyjnej? My mamy to szczęście, że w naszej okolicy funkcjonuje
stajnia prowadzona przez aktywnego zawodnika. Trafiliśmy tam całkiem niedawno.
Zaczęło się od totalnych podstaw i korygowania błędów. Widzę podejście
instruktorów do Filipa i wiem, że nim skoczy tu swoją pierwszą kopertkę, będzie
musiał udowodnić i zaprezentować swoje umiejętności. Tu się nie skacze by
zaspokoić ciekawość jak się lata na koniu. Tu się uczy skakać by wygrywać. I na
tę naukę Filip ma jeszcze czas.
Zdaję sobie sprawę z tego, że w
momencie, w którym zaczną się starty w zawodach, zaczną się nowe źródła
ucieczki dla moich pieniędzy. Nie dość, że trzeba dokonać wszelkich opłat licencyjnych
to i ubrać trzeba takiego Młodego człowieka. Nie wspominając o intensywnych
treningach. Ale czy mam się martwić na zapas? Nie. Nie będę. Dziecko już
udowodniło, że mu zależy. Pokazał, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych.
Jest ambitny i może kiedyś się okaże, że również uzdolniony (na razie słyszę
tylko, że ma potencjał). Teraz moja kolej na to by dać z siebie wszystko.
Jak widzicie, jazda konna dzieci to nie tylko koszty
finansowe. To przede wszystkim czas spędzony w stajni. Czas poświęcony na „doglądanie”
dziecka postępów. Jeśli wasza latorośl zapadła na tę samą chorobę, nie tak
egzotyczną znowu, co moje dziecko – bądźcie z nim. Widzę smutek jednego czy
drugiego nastolatka, który chciałby jeździć częściej. Przeszkodą nie są
pieniądze w ich przypadku. Problemem jest czas, którego nie znajdują rodzice. Czy
naprawdę wycieczki do stajni 2-3 razy w tygodniu to aż takie poświęcenie z
mojej strony? Jako rodzic właśnie ładuję Młodemu baterie na całe życie. Od
września moje dziecko ma dobre oceny (wcześniej nawet z plastyki bywały przykre
niespodzianki), zgłasza się do szkolnych konkursów, pcha się na szkolny afisz.
Nieistotne czy wygrywa. Ważne, że próbuje. Porażki go nie deprymują, motywują
do cięższej pracy. Sukcesy w siodle cudownie przekładają się na życie poza stajenne,
o czym pisałam niedawno na facebooku. Myślę, że gdyby nie wytrwałość i praca
mojego dziecka, odpuściłabym sobie już dawno. A teraz uczymy się stawiać sobie
małe cele w drodze do dużego CELU jakim są zawody. Niedawno w stajni, w której
jeździmy, okazało się, że Filip mógłby się przygotowywać do swoich pierwszych
startów. Nie, nie jest za późno. Patrząc na Filipa widzę, że to dla niego
idealny moment. Ciężko pracował przez ostatnie 1,5 roku nad swoją techniką. Mnóstwo
jeszcze niedoskonałości, ale, jak już to kilka razy słyszałam „jest potencjał”.
Wiosną zaczynamy treningi. Kto wie, może
za rok będę opisywała już pierwsze towarzyskie starty dziecka?
Nie myślałam o tym, kiedy
zapisywałam syna na pierwszą jazdę.
Świetny wpis :) czyta się go z uśmiechem na ustach.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń