Czy to przemyślana decyzja, spontaniczny wypad czy też
wizyta przy okazji – pierwsze odwiedziny w szkółce jeździeckiej to zawsze
nieoczekiwane wrażenia. Konie, siodła, drążki, ludzie ubrani w bryczesy. I te rytuały! Jeśli macie
okazję już przy pierwszej wizycie zajrzeć do stajni możecie zobaczyć
czyszczenie konia, szykowanie sprzętu a wreszcie siodłanie. Uwierzcie mi,
pierwsza jazda to niezłe wrażenia. Jeśli traficie do profesjonalnej stajni
(UWAGA! Profesjonalizmu stajni nie mierzy się jej wielkością!), to po
napatrzeniu się na te wszystkie cuda, będziecie chcieli być częścią tego
magicznego świata.
W dobie internetu wszystko oczywiście można wygooglać. Ale i
tak stając twarzą w twarz z koniem i instruktorem, zapominacie o co w tym
wszystkim chodziło. Bo oto nagle musicie na tego konia wsiąść! Dla celów
badawczych zajmiemy się przypadkiem młodzieży szkolnej – osobiście przerabiałam
11 latka mego własnego i wszystkie stany i fazy jakie mogą tylko wymyślić
młodociani by utrudnić nam wspieranie ich w nowo zrodzonej pasji.
1. Strój – naczytałam się swego czasu
multum całe poradników jak to się trzeba przygotować na wizytę w stajni. Pisane
z punktu widzenia instruktora, trenera lub rekreanta z dużym stażem, nijak mają
się one do rzeczywistości. Przed pierwszą wizytą nie wybieramy się na mega
zakupy (no chyba, że nas stać, ale zakładam, że wtedy nie czyta sie blogów i
poradników a wynajmuje personal shopping assistant), bo nie możemy być pewni
czy ta pierwsza wizyta nie będzie ostatnią. Kilka słów o tym co należy i
właściwie dlaczego tak a nie inaczej:
a)
KASK
jest obowiązkowy. Jeśli szkółka/stajnia, do której trafiło Twoje dziecko nie
wymaga kasku – to właśnie objawiła Ci się prawda o jej profesjonalizmie – KASK jest obowiązkowy. Nie, nie, nie –
nie klikasz właśnie na apkę allegro. Otóż większość stajni posiada kaski do
wypożyczenia. Jasne, że to nie jest higieniczne. Oczywiście, że co bardziej
wybrednym może się wydać wręcz obrzydliwe, ale osobiście nie znam nikogo kto by
po takiej przygodzie umarł, zapadł na tyfus lub inne tym podobne. Przeżyjesz.
Przeżyje i Twoje dziecko.
b)
Ubranie
– zawsze czytam wygodne. Wygodne na imprezę o temacie przewodnim Księżniczki
Disneya czy wygodne na co? Otóż strój stanowi 1/3 sukcesu jazdy. Spodnie nie mogą być zbyt obcisłe –
odradzam jeansy na początek. Chodzi o to, że podczas pierwszej jazdy dużo
pracujemy udami i łydkami. Uczymy się utrzymać w siodle. Uruchamiamy mięśnie,
których nie posądzaliśmy o istnienie. Zatem wygodne spodnie, bez grubych szwów
(wewnętrzna strona nogawki) jak dresy są dobrym strojem wyjściowym na pierwsze
lekcje. Góra jest obojętna o ile nie
jest to peleryna supermena albo batmana. Konie to płochliwe zwierzęta (serio,
serio) a jedyna broń w jaką wyposażyła je natura to GALOP! CWAŁ! SZYBCIEJ! UCIECZKAAAAAAAAAAAA!
Rozpięta nonszalancko koszula też może Cię zgubić. Najlepszy będzie zwykły
T-shirt lub bluzka z długim rękawem.
c)
Buty
– trampki, tenisówki, półbuty – cokolwiek co ma płaską podeszwę i zakryte
palce. Chociaż nie wiem jak z mokasynami, hmm…
Moja rada dla rodziców to – wciągnąć spodnie w skarpetki! Łydka to ta część nogi, która
jako jedyna styka się z „ruchomą” częścią siodła – puśliskiem (skórzane paski, którymi
mocuje się strzemiona). Podszczypywane podczas jazdy łydki (obustronnie, systematycznie
po wewnętrznej – ło matko znów mnie boli na samo wspomnienie!) mogą popsuć całą frajdę.
Moja rada dla rodziców to – wciągnąć spodnie w skarpetki! Łydka to ta część nogi, która
jako jedyna styka się z „ruchomą” częścią siodła – puśliskiem (skórzane paski, którymi
mocuje się strzemiona). Podszczypywane podczas jazdy łydki (obustronnie, systematycznie
po wewnętrznej – ło matko znów mnie boli na samo wspomnienie!) mogą popsuć całą frajdę.
Tak więc strój jest ważny z wielu
względów (bezpieczeństwo i wygoda), ale też dlatego, by bez przeszkód móc się
skupić na wykonywaniu poleceń instruktora. Kiedy dziecko zacznie kwilić „boli”,
może usłyszeć „ma boleć”. Mają boleć mięśnie, nie łydki czy uwierający
kołnierzyk.
kurtka i koszulka - sieciówka. Rękawiczki - OBI
2. Nie biegamy – bywa, że kiedy zamykam
oczy słyszę wyraźne chóralne brzmienie 3 instruktorek jednocześnie zwracających
uwagę przelatującej asteroidzie (najgorsza jest asteroida w klapkach). Nie
biegamy po stajni, nie biegamy wokół placu, na którym odbywają się jazdy. To
takie stajenne bhp. Chociaż znane mi konie szkółkowe nie bardzo przejmują się
przemieszczającymi się szybko obiektami – nigdy nic nie wiadomo. Nie biegamy i
już!
3. Czas – początkujący jeździec spędza na
koniu około 30 minut (jazda na lonży). Ale nie tym czasem się tu teraz zajmiemy
a tym generalnie spędzonym w stajni.
a) Czas na jazdę – w fazie lonży dziecko
zazwyczaj przyjeżdża na gotowe. Na placu stoi wyszykowany koń i uśmiechnięty
instruktor. Raczej nietrudno być na czas, skoro już się umówiliśmy. Bywa jednak
inaczej. Otóż bardzo często nie da się „odrobić” spóźnienia. Po Twoim dziecku
jeździ następne, po następnym kolejne i tak aż do zamknięcia obiektu. Jazda
jest o wyznaczonej godzinie i o tej Twoje dziecko ma być gotowe. Jeśli się
spóźni, nie może oczekiwać, że kosztem kolejnego klienta Twoja jazda potrwa
dłużej. Ja, jako klient, bym wyraziła stanowczy sprzeciw. Inna sprawa, że my
jesteśmy zmorą wszystkich stajni, bo jesteśmy zawsze dużo przed czasem!
b) Czas w trakcie jazdy – nie słońce, nie
Ty prowadzisz jazdę a instruktor. Sama miałam takie zapędy aż usłyszałam „a
mama teraz pójdzie na kawę”. Siedź cierpliwie w kącie i słuchaj co mówi
instruktor. Połowy Twoje dziecko nie zapamięta albo nie usłyszy a wtedy okażesz
się cudownym wsparciem kiedy przy kolacji zapytasz „a na którą nogę
anglezujemy”? Obyś znał człowieku odpowiedź.
c) Czas po jeździe – oj, tu bywa bardzo
różnie. Dopóki młody człowiek jeździ na lonży i nie „musi” rozsiodływać konia –
teoretycznie podziękuj, zapłać i się pożegnaj. W praktyce jednak bywa bardzo
różnie. Uważam, że najgorszym przypadkiem (klinicznym wręcz) jest moje własne
dziecko, które w stajni mogłoby spać, jeść i całą resztę też. Potrafił
przekraczać progi klubu o godzinie 7 by jako ostatni gasić światło około
godziny 21-22. Pora roku, dzień tygodnia – nic nie miało znaczenia. Na
pocieszenie dodam, że są obozy jeździeckie. Jest dokładnie tak, jakby sobie
dzieci tego życzyły. Konie od rana do wieczora. Nie piszę tego po próżnicy,
zarezerwowanie sobie kilku dodatkowych (kilkunastu, kilkudziesięciu, kilkuset –
„mają tu Państwo może półkolonie??????”) minut pomoże dziecku poradzić sobie z
tym dziwnym stanem, w jakim się właśnie znajduje po skończonej jeździe. Stan
ten nazywamy euforią. W stajni zapewne znajdą się rówieśnicy, którzy aktualnie
przechodzą to samo a jak wiadomo w kupie raźniej. Tak w przyszłości będą też brane
na warsztat upadki i sukcesy. Będą rozkładane na czynniki pierwsze (włącznie z
koniem), obśmiewane czasem opłakiwane a innym razem ignorowane. Nieraz byłam
świadkiem terapeutycznej mocy końskiej grupy wsparcia wśród dzieci.
Jak widać jazda konna potrafi wciągnąć na całego. Jeśli
Twoje dziecko jest z tych, które lubi się ubrudzić, może podpytać czy może
pomóc w siodłaniu lub rozsiodłaniu konia, na którym jeździło. To bardzo cenna
nauka, bo już niebawem latorośl z lonży zejdzie i siodłanie będzie stanowiło
kolejny stopień wtajemniczenia. Tak jak jazdy w zastępie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz!